- Nowa płyta 'The Tension And The Spark' różni się wyraźnie od twoich poprzednich dokonań solowych i od płyt Savage Garden. Dążyłeś do takiego brzmienia przez lata czy jest ono może dziełem przypadku?
- Jedno i drugie. Zawsze byłem fanem elektronicznych brzmień, tylko nigdy nie było okazji żeby specjalnie z nich korzystać. Na szczęście spotkałem Roberta Conley'a, nie podpisanego z żadną wytwórnią artysty, który tworzył eksperymentalną muzykę elektroniczną inspirowaną m.in. Depeche Mode i The Chemical Brothers. On dokładnie wiedział, jaką płytę chciałem nagrać. Dodatkowo współpraca z Marcusem De Vriesem i Mike'm Spike'm Stentem, który produkował płyty Björk czy Massive Attack, była dla mnie jak spełnienie marzeń. Wszystkie emocje trzeba było przełożyć na język syntezatorów.
- W tym momencie muszę ci pogratulować: nagrałeś bardzo nowoczesną płytę przy użyciu bardzo tradycyjnych środków, m.in. przy całkowitej rezygnacji z wykorzystania sampli. Czy była to świadoma decyzja?
- Tak, bo tworzenie muzyki jest w dzisiejszych czasach często pójściem na łatwiznę. Ktoś kupuje nowe klawisze w sklepie i po naciśnięciu jednego guzika ma już np. perkusję z kawałka, który właśnie króluje na listach przebojów. Nie chciałem w ten sposób nagrywać swojej płyty. Musiałem mieć pewność, że wszystko co robimy jest świeże i nowe. Stworzyliśmy z Robertem własne brzmienie, z którego jesteśmy szalenie dumni.
- Czy zostaniesz przy tym sposobie tworzenia nagrywając kolejne płyty?
- Z pewnością. Ostatniego wieczoru rozmawiałem przez telefon ze Spike'm, który jest teraz moim dobrym kumplem i nawet zaproponował mi, żebyśmy następnym razem też ze sobą pracowali. Jeżeli chodzi o nagrywanie wokali, to wolę robić to w swoim zaciszu domowym niż drogim, nowoczesnym studio, w którym nie czuję się swobodnie. Wydaje mi się, że będę się trzymał tego sposobu nagrywania jeszcze długo.
- Z tego co mówisz można mieć wrażenie, że przez wszystkie te lata ukrywałeś swoje 'prawdziwe ja' za nazwiskami słynnych producentów i tak naprawdę nie śpiewałeś tego, co chciałeś.
- To zawsze byłem ja. Ale ponieważ jestem perfekcjonistą, to nieraz w toku pracy oddalałem się od oryginalnego pomysłu na utwór i rzadko kiedy do niego wracałem. A gdy postawić koło mnie Waltera Afanasieffa (producent poprzedniej płyty Darrena "Spin" - przyp. MR), który również jest artystą, to często zdarzało nam się kompletnie zamęczyć naprawdę ciekawe bity i fragmenty, z których w końcu rezygnowaliśmy. Przy nowej płycie udało nam się bardziej wyluzować, przestaliśmy analizować każdy dźwięk. Nareszcie pracowałem z ludźmi którzy potrafili wydobyć ze mnie to, co najlepsze. W przeciwieństwie do pracy przy wcześniejszych albumach, które nie były dla mnie takim wyzwaniem. A teraz przyszło to bardzo naturalnie: nagle okazało się ze jestem w stanie zrobić o wiele więcej, niż tylko napisać piosenkę wolną czy szybką. Zaangażowałem się w jej powstawanie od początku do samego końca. I było najlepsze.
- W wywiadach wspominasz, że praca w domowym studio była dla ciebie na początku zabawą, a nie nagrywaniem nowej płyty. W którym momencie zorientowałeś się, że może warto to jednak wydać?
- Wówczas gdy poczułem, jak głęboko emocjonalnie zaangażowałem się w tworzenie tego materiału. Nagle stwierdziłem, że to co robię warte jest pokazania innym ludziom. Dopiero po sześciu czy siedmiu piosenkach okazało się, że tworze jedną całość.